Juz minal przeszlo miesiac od czasu, gdy dotarlam do Poza Rica... troche ochlonelam, troche juz zobaczylam, zasmakowalam, sprobowalam... do tego, do czego trzeba bylo, nabralam dystansu... wiec w koncu moge napisac cos bardziej, jak to tutaj, co, gdzie i dlaczego.
A co ja tu wlasciwie robie??? Wybralam sie na wymiane, mam projekt ze studentami z lokalnego Instituto... i jest... ciekawie. Malo kto tutaj mowi po angielsku (a ja po hiszpansku - mi primer dia... nada!)... moi studenci z projektu, troszeczke albo wcale... i jest to WYZWANIE nie lada, zeby udalo nam sie cos stworzyc (piszemy system dla biblioteki), na poczatku bylo troche irytacji (bo jezyk, bo nie widza sensu, zeby cos robic, bo to, bo tamto...), nie ukrywam, ale... jak nie ma co sie lubi, to sie lubi co sie ma ;).
I troche codziennosci na Instituto: 9:00 rano poczatek pracy, kolo 14:00 lunch, 18:00 finito, w miedzy czasie spotkania ze studentami, poszukiwania czynnej lazienki z woda (NO HAY AGUA! - nie ma wody - sztandarowe haslo we wszystkich, trzech, budynkach uczelni... juz prawie sie nauczylam, zeby wpierw sprawdzic, czy jest woda w kranie, zanim wezme mydlo... bo pozniej ganiam wokolo w poszukiwaniu jakiegos zrodla wody, zeby sie go pozbyc... tu nawet najprostsza czynnosc dostarcza emocji ;)), a poza tym kazdego dnia towarzyszy nam muzyka na zywo, beeeczeeenie owiec, ktore sa chodowane na terenie uczelni a za dnia... szwedaja sie pomiedzy budynkami i wzbogacaja krajobraz swoja obecnoscia ;). A ludzie? (tutaj napisze tylko o tych dobrych, Ci gorsi... nie sa tego warci) Meksykanie bardzo otwarci, energetyczni, 100% czystej pozytywnosci! Po 5 minutach jest juz sie ich przyjacielem, zapraszaja do domu i w ogole. Studenci z wymiany, swietna ekipa!!! Do podrozowania, pogadania, do tequilli... prawie jak do rany przyloz ;).
A poza Instituto? Oczywiscie PODROZE!!! Ale na razie tylko lokalnie, po troszeczku, bo wszystko daleko a mamy tylko weekendy wolne... ale i tak jest niesamowicie i mozna naladowac sie na nadchodzacy nastepnie tydzien pracy :). A w tygodniu po pracy... od kilku dni, regularnie, o ile nie ma innych planow... mykam do szkoly SALSY!!! :D Po kazdym treningu jestem jednym wielkim chodzacym potem, ale pozytywnym posalsowym i... chyba sie juz od niej uzaleznilam!!! ;))) I oczywiscie kazdego dnia, takie codzienne codziennosci, jak zakupy, jakies jedzenie na miescie, spotkania ze znajomymi... niby nic o czym mozna by sie rozpisywac, ale jakiej radosci i satysfakcji mi dostarcza kazde zakupione taco, gdy uda mi sie wytlumaczyc moim bardzo kulejacym hiszpanskim, czego mi tak wlasciwie do szczescia potrzeba (a czego nie, na tym moim taco... ;)).
Tak krotko podsumowujac: jest CIEKAWIE! ;)