Ostatni dzień naszego długiego weekendu. Pobudka przed południem, śniadanko na szybko w supermarkecie i jeszcze kilka godzin na poznawanie Xalapy. Na początek orzeźwiający (było naprawdę zimno, wyginaliśmy się we wszystkie strony, żeby utrzymywać normalną temperaturę ciała) spacer po Parque Ecologico Macuitlepetl, w którym znajduje się najwyższe wzniesienie, z którego widać miasto... tzn. wierzymy, że na co dzień je widać, bo nam na szczycie na choryzoncie ukazały się jedynie mgły, chmury i pobliskie drzewa ;). W parku odwiedziliśmy Museo de la Fauna, niewielkie muzeum, w którym znajdowały się okazy oraz eksponaty ukazujące lokalną faunę. Przed muzeum można było spotkać przepiękne orły, te ptaki mają coś w sobie. Węże jak węże, jaszczurki jak jaszczurki... widuje się takie w sklepach zoologicznych czy miejskich zoo... miejsce to nie zrobiłoby na nas wielkiego wrażenia, gdyby nie fakt, że te wszystkie zwierzęta żyją gdzieś w okolicy! Tu potwierdzam, bo kilkakrotnie spotkałam iguanę na mojej drodze - nie, nie są niebezpieczne ;).
Po spacerze spakowaliśmy nasze rzeczy i wyruszuliśmy w drogę powrotną. Po drodze jeszcze wizyta w pobliskiej hacjendzie... prawie wizyta... bo w poniedziałki jest zamknięta. No tak, w przewodniku było napisane, że tylko wtorek-niedziela, ale trzeba się przekonać na własnej skórze ;). Pożegnanie z Geli i Sergio i opuszczamy Xalapę. Kilka godzin w samochodzie, przystanek w Costa Esmeralda na pyszny rybny obiad i znowu jesteśmy w Poza Rice... ale gdzie się podziały nasze tropiki?! To chyba na tyle z naszych upałów, trzeba wygrzebać długi rękaw z walizek...
---
- wstep do muzeum Museo de la Fauna kosztuje 14 pesos, za dodatkowe 50 pesos (jesli dobrze zrozumialam... tak, ucze sie ucze tego hiszpanskiego ;)) mozna zrobic sobie zdjecie z orlem przy asyscie ich opiekuna