Troche czasu minelo od ostatniego wpisu, ale nie, zeby nic sie nie dzialo, to jest Meksyk, tu sie zawsze cos dzieje! Co prawda nie bylo weekendowych wyjazdow, ale jesli sie przypatrzec to na kazdym kroku mozna znalezc cos osobliwego. Zaczynajac od porannego lapania colectivo, gdzie przez 5 minut stania przy ulicy jest sie obtrabionym przez kierowcow za wsze czasy... o tak oni uwielbiaja uzywac klaksonu, ot tak, zeby pozdrowic, zeby poinformowac, ze taksowka jest wolna (a taksowek tu mnooostwo!) albo po prostu wpasowac sie w otaczajace ze wszystkich stron trabienie. Ale, co to jest colectivo? To taka taksowka, ma napisana trase i zawsze jezdzi po tych samych ulicach i dziala podobnie jak autobus (acha, tutaj nie ma przystankow, stoi sie przy ulicy na trasie i lapie, rozkladow jazdy tez nie ma), mozna takie colectivo zatrzymac na trasie i wchodzi do niej 5 osob (plus kierowca, plus dzieci, dzieci na kolanach, niekoniecznie rodzicow, jak wyjdzie), kazdy placi za siebie 5 pesos i w dowolnym miejscu na trasie moze wysiasc. Acha, skoro juz wspominam o przemieszczaniu sie, to oznakowanych przejsc dla pieszych tutaj tez nie ma, trzeba sie zorientowac jak to wszystko tutaj dziala ... przebieganie masakra, bo jezdza okropnie, niektorzy bez prawka, normalnoscia sa nieoznakowane pojazdy (bez tablicy rejestracyjnej), wiec w razie czego szukac wiatru w polu, ulubiony meksykanski samochod jest duzy i automat, lepiej pod taki nie wbiegac. Zakupy. Kolejna codzienna czynnosc. Najbardziej lubie jezdzace stoiska, wiekszosc to takie rowery z przymocowanym duzym koszem albo cala przemieszczajaca sie budka. Stoiska wlasciwie ze wszystkim, z tacos (male placki kukurydziane z roznym miesem), z owocami, ze slodyczami, ze swiezym sokiem (swiezy wyciskany sok z pomaranczy rano - boski!!!) a ostatnio pojawiaja sie tez stoiska z ozdobami swiatecznymi (a propos swiat, nie wiedzialam, ze tyle swiatelek mozna wpakowac na dom!!!, to co pokazuja na amerykanskich filmach to jest pikus przy tym).
Wyszlo troche chaotycznie, ale taki wlasnie jest otaczajacy mnie Meksyk. I cokolwiek, ktokolwiek, kiedykolwiek wyczytal z moich refleksji, to mi sie tutaj podoba, ta innosc i to, ze wkolko cos sie dzieje (co nie oznacza, ze Meksykanie sa zabiegani... bynajmniej, ¨manana manana¨, jak czegos nie trzeba zrobic dzisiaj, to przeciez za tydzien tez mozna sie za to zabrac ;)). A ze czasem caly dzien wyjdzie spedzic na walce z grzybami, ktore zaczely sie rozmnazac w butach (mieszkam w strefie subtropikalnej!), albo szukac miejsca, ktore wg wskazowek powinno gdzies sie znajdowac, choc go tam wcale nie ma i autor wiadomosci doskonale o tym wie (Meksykanie i nie tylko oni, dalej na poludnie tez... maja taki zwyczaj, ze czasem jak nie wiedza, to cos wymyslaja na poczekaniu...), takie sytuacje tylko podkreslaja ta innosc, ktora moze na poczatku troche irytowac, ale jak tu troche posiedziec to mozna sie w ta rzeczywistosc wkomponowac i ja pozytywnie chlonac.
Kilka refleksji i kilka zdjec, zeby pokazac Wam moja codziennosc, prawie na koniec mojego pobytu w Poza Rice, bo w poniedzialek ruszam dalej w Meksyk (a moze i kawalek dalej?). Teraz jeszcze zostalo mi skonczyc projekt ze studentami, a czas nagli, w poniedzialek prezentacja, wiec weekend zapowiada sie pracowity. Moja praca? Bylo co prawda troche inaczej niz mialo byc, nie bylo specjalistow od tego, co mnie interesuje, dostalam projekt, studentow i mialam calosc poprowadzic. Po angielsko-hiszpansku (plus machanie rekoma). Jak wyszlo? Mam w sobie satysfakcje z tego co robilismy, ze udalo mi sie czegos nauczyc moich studentow, bylo to moze nietypowe ale z pewnoscia ciekawe i wartosciowe doswiadczenie, i nie zaluje!
Buziaki dla wszystkich!!!
Monika :)