I pojawilo sie pytanie - CO DALEJ???
Prawie dwa tygodnie niesamowitej przygody z Martinem i Michalem dobiegaly konca, chlopaki jeszcze musieli zalapac sie na jacht do portu w Kolumbii, gdzie zostal przetransportowana ich Skoda... a ja zaczelam intensywnie myslec! Czy dalej na poludnie, czy wracac do Meksyku, skad mam samolot, czy CO wlasciwie ze soba poczac?!?! skoro jeszcze troche czasu mi zostalo na szwendanie sie po tej stronie globu... a fundusze, uch... fundusze - no tak, stalo sie oczywiste, ze musze znalezc jakies zajecie na kilka/nascie dni, by troche je podreperowac - pracowalam juz w Meksyku na uniwersytecie, w szkole jezykowej i w restauracji, wiec i tu do czegos powinnam sie nadac... oby!
Myslalam, myslalam, myslalam co dalej... az dotarlismy do Portobelo szukajac w okolicy plazy na nocleg. Weszlismy do restauracji w centrum (o ile w ogole da sie podzielic Portobelo na ¨centrum¨ i inne czesci ;)), Balboa (panamskie piwko) na orzezwienie, a w miedzy czasie rozmowa z wlascicielem... suma sumarum pozwolil nam spac na karimatach w restauracji - cale szczescie, bo noc byla okropnie deszczowa!!! Okazalo sie, ze mozna stad zalapac sie na rejs do Kolumbii, wiec dla chlopakow wspanialy zbieg okolicznosci!!! Dzien w Colon z papierkami i wrocilismy ponownie do Portobelo pod wieczor, na drugi dzien moi towarzysze podrozy mieli pozeglowac do Ameryki Poludniowej - a ja? - dalej MYSLALAM, co ze soba poczac!
I znalazlo sie rozwiazanie!!! - Ktos nade mna czuwa, bo to jest wiecej niz szczescie!!!
Kolejny wieczor w Portobelo, kolejne rozmowy z Antonio - wlascicielem restauracji, o zyciu, o podrozach, itd. Co dla mnie znaczy podrozowac? - poznawac ludzi, rozmawiac, dzielic sie doswiadczeniami, probowac zasmakowac ich kultury, wnikac w zastana codziennosc jak najglebiej sie da... i tak plynela nam rozmowa, az wyszlo na jaw, ze szukam jakiegos zajecia, Antonio spojrzal sie i uslyszalam ¨swietnie sie sklada! to juz nie musisz szukac¨ - siedzialam oslupiala... I tak o to od kilku dni pomagam mu w restauracji, jako kelnerka, sprzataczka, tlumaczka i wlasciwie we wszystkim, co mozna tylko robic w restauracji, bo jeszcze sporo tu do ogarniecia, zmienienia, zrobienia, gdyz lokal zostal otwarty blisko dwa miesiace temu. Antonio - piecdziesiecioletni Kubanczyk z niesamowita pasja i wiara w to co robi. Stara sie pomoc w rozwoju turystyki w miescinie, bo niestety zycie tu nie jest latwe, i co potwierdzaja mieszkancy, turysci to nie same zlo pstrykajace fotki i wpychajace sie z buciorami w nieswoja rzeczywistosc, ale jakos ich trzeba przekonas, ze warto tutaj przyjechac. Czy warto? Poprosili mnie o pomoc w przygotowaniu ofert dla turystow, wiec zwiedzam (za darmo!) okoliczne ruiny zamkow obronnych przed piratami, piekne karaibskie plaze i rzeki! Wiec - oj, tak, warto! Tak!, to jest wiecej niz miec szczescie! (Jesli kogos jeszcze nie przekonalam, to dodam jeszcze, ze mam w pracy nieograniczona ilosc jedzenia i picka, wliczajac w to orzezwiajace Balboe :D).
Zanim wroce do swoich zajec, jeszcze kilka slow o mojej nowej rzeczywistosci. Mieszkancy Portobelo to jest niesamowicie MAGICZNA gromada ludzi! Po jednej stronie ulicy (tu jest tylko jedna glowna ulica, co wcale nie oznacza, ze nie da sie zgubic...) mieszkaja ludzie Kongo, ktorych rodziny pokolenia temu przybyly tutaj jako niewolnicy w czasach kolonizacji. Z drugiej strony, nad morzem, mieszkaja ludzie z plemienia Kuna, kobiety chodza w tradycyjnych strojach, maja swoj jezyk - jeszcze nie bylam tak blisko zadnej indianskiej kultury! Poza tym kilkanascie osob ze wszystkich zakatkow swiata, ktore kiedys tu przyzeglowaly i postanowily zostac. Tyle roznych kultur - tu jest niesamowicie!!! Dzieki Antonio poznaje sporo ludzi, inaczej byloby trudno... jakkolwiek sielankowo brzmi powyzszy opis... ale, jako, ze wodz plemienia Kuna, przewodniczacy miasta oraz najstarszy, szanowany Afroamerykanin zadeklarowali swoja ¨protekcje¨, jak to tutaj okreslaja, to obawiam sie jedynie sliniacych i warczacych psow na ulicach (ja uwazam, ze maja wscieklizne, choc wszyscy twierdza, ze sa po prostu z ulicy i niekochane... hmmm...).