Geoblog.pl    mrutrips    Podróże    Meksyk i troche dalej    zegluga ku rajskim wyspom... i powrot przez pieklo
Zwiń mapę
2009
20
lut

zegluga ku rajskim wyspom... i powrot przez pieklo

 
Panama
Panama, Wichubualá
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 5574 km
 
Od kilku dni mieszkam w hostelu, do ktorego co chwila zagladaja grupy podroznikow, wiekszosc by zalapac sie na rejs do Kolumbii (tzn. taka 5 dniowa przygoda na jachcie to koszt 300-350 USD na osobe...). Okazalo sie, ze w poniedzialek restauracja, w ktorej pracuje, jest zamknieta, wiec cos mozna by ze soba zrobic w tym czasie... hmmm dzien na plazy na Isla Grande brzmial genialnie!!! Rano autobus, potem prom, plaza i powrot - taki byl plan. Jednk... jako, ze szczescie mnie tutaj nie opuszcza, okazalo sie, ze chlopaki, ktorzy od kilku dni zamieszkiwali w hostelu wyplywaja tego samego dnia w kierunku Cartageny (port w Kolumbii)... i pierwszy przystanek planuja na Isla Grande wlasnie. Ha! Kapitan jachtu zgodzil sie mnie ze soba zabrac :D

- PONIEDZIALEK -
Poranek. Pranie, sprzatanie, spakowany plecak, cos na zab nabyte i mykam na jacht, gdzie od kilku godzin chlopaki juz czekaja by wyplynac. Laaa jest genialnie!!! Zatoka Portobelo spokojnie, wyplywamy na morze i juz wieksze fale, kolysze... uch we mnie tez cos kolysze, ale to tylko 4 godzinki na wyspe, wiec ba! dam rade! Doplynelismy! Wieczor. Spacer po wyspie, friesbie na plazy i powrot na jacht, gdzie czekalo na nas przesmacznie wspaniale spaghetti z krewetkami. Nocleg na wodzie i wczesnie rano powrot autobusem do kelnerowania...

- WTOREK -
Ale, ale!!! Padlo pytanie, czy chce plynac dalej... ale nie stac mnie na to, musze wracac do pracy, nie mam przy sobie papierow i blablabla, szczerze to nie potraktowalam ich propozcji serio! Strasznie kolysalo i niestety dopadlo mnie - choroba morska, bleee! Wczesnym porankiem ocknelam sie, ze nie jestesmy juz w okolicy Isla Grande, aaa!!! W nocy kapitan Turner i Angel postanowili zmienic moje plany - ruszylismy dalej - ZAWSZE traktujcie propozycje kapitanow jachtow SERIO!!! Kolysalo i wialo... i kolysalo, a ja lezalam i tylko co chwila wychylalam sie za burte... Jakos musze powiadomic szefa restauracji, ze nie bedzie mnie dzisiaj, ale skad tutaj wykombinowac telefon?! Plyniemy do San Blas... hmmm brzmi jak miasto, to pewnie beda jakies autobusy, telefony, itd... Wyspy na horyzoncie!!! Kilka chatek plemienia Kuna Yala, palmy, piasek, drewniane canou... przepiekne, przeboskie, przespokojne, przeinne, przenierzeczywiste... to jest RAJ! Co chwila podplywaly canou-sklepiki sprzedajace chafty Kuna, ryby, langosty, kraby i wszelkie naturalne odzywki, w sumie... to oni tego uzywali duuuzo wczesniej zanim przybralo to nazwe narkotyki... hmmm. Zmierzchalo... a jak sie okazalo to wlasnie byl San Blas, tj. jedne z wysp archipelagu San Blas i oczywiscie nie bylo tutaj ani telefonow, ani dworca autobusowego a nikt nie wie, gdzie jestem (a wpadali w panike jak godzine wrocilam pozniej z zakupow!), no nic, jutro mamy doplynac do wiekszych wysp a tymczasem ciesze sie rajska wyspa, wspanialym jedzeniem morza, swietna ekipa, z ktora przyszlo mi podrozowac... Tym razem nocleg na plazy, WIALO straszliwie, wiec sam spiwor nie wystarczyl, na szczescie lisci palm pod dostatkiem, wiec udalo sie sklecic prowizoryczny szalas :).

- SRODA -
Pobudka, spacer po wyspie, rozmowy z mieszkancami (to jest niesamowite, oni wszyscy niezaleznie od wieku sa bilingualni - hiszpanski i jezyk Kuna!) i wyplywamy dalej. Krotka zegluga, dwie godzinki i jestesmy na kolejnej wyspie. Tym razem juz wiecej chatek, wiecej ludzi, ale ciagle to terytorium Kuna, rajska atmosfera pozostaje. Zeby przyblizyc kim sa Kuna - natywni mieszkancy Panamy, w 1925 r. mialo miejsce ruszenie dzieki ktoremu wywalczyli wylacznosc do archipelagu San Blas (przeszlo 300 wysepek, z czego 49 zamieszkalych) i terenow wokol Morza Karaibskiego. Ruszenie bylo spowodowane tym, ze rzad probowal wymusic zaprzestanie noszenia tradycyjnych strojow na co dzien i kilka innych kwestii, ktore tlamsily ich kulture. Sa niezalezni (ponoc jedno z najbardziej niezaleznych plemion w tej czesci swiata), utrzymuja sie glownie z turystyki a przede wszystkim sa niesamowicie GOSCINNI. Na wyspie zatrzymalismy sie w domu (a bardziej na plazy) Nestora, ktory od wielu lat wspolpracuje z naszymi kapitanami. Energiczny i pozytywnie zakrecony ojciec pieciu kochanych corek, rownie pelnych energii jak on sam. Posilek tradycyjnie z krabow i langosty, pychota!, a w miedzy czasie, by stlamsic glod przygotowalismy mnostwo plackow (hotcakes), ktore bardzo zasmakowaly dzieciakom a jeszcze bardziej chyba zonie Nestora, ktora byla zachwycona ich smakiem. Kolejny dzien bez wiesci, gdzie sie podziewam - mam nadzieje, ze nie postawili jeszcze w stan pogotowia calej policji wokolo! - poplynelismy z Thomasem (Kanadyjczyk poznany z hostelu, od 3 miesiecy w podrozy... a jeszcze prawie rok przed nim! szcesciarz ;)) na wyspe, gdzie mial byc telefon. I byl, ale nie udalo sie dodzwonic... uch! Trzeba by wracac do Portobelo... ale... jak? Mam 30 USD w kieszeni, brak paszportu (bo po co mi wiecej, skoro planowalam tylko Isla Grande?) i nie bardzo mam w ogole pojecie, gdzie sie dokladnie znajduje. Na szczescie kapitan Turner przyszedl z dobra wiescia - spotkal znajomego, ktory za chwile wyplywa w moja strone. Szybkie pozegnanie, rzeczy gotowe, wsiadam w drewniane canou i plyniemy! Na wyspe?! Eeee mial byc jacht... bylo juz ciemno, wysokie fale, wlasciciel canou nie chcial mnie przetransportowac dalej utrzymujac, ze mam sie wlasnie tutaj spotkac z kapitanem jachtu... no to na wyspe... skok do wody, wygramolilam sie mokra na plaze, doczlapalam do hostelu... a kapitana ani widu, ani slychu... i co dalej?! Poradzono mi udac sie do biura migracyjnego, skad moze uda im sie skontaktowac z jachtem... ciemno, ale wyjscia nie ma, wiec ide na drugi koniec wyspy (zeby bardziej to zobrazowac, zadna z wysp, na ktorej sie znalazlam nie byla wieksza niz boisko do pilki noznej, no moze wliczajac w to trybuny jeszcze ;)). Nie moga zadzwonic (czemu? - nie mam pojecia...), z reszta twierdza, ze ten jacht juz wyplynal - co?! przeciez mieli na mnie poczekac! W koncu udalo mi sie przekonac kogos, zeby poszedl ze mna poszukac jachtu, przeszlismy brzeg wyspy i rzeczywiscie nie ma... pan z migracji nie bardzo sie mna przejal i wrocil do siebie a ja zostalam na ciemnej plazy... uch! jak sie gdzies utknelo jezdzac na stopa to mozna bylo chociaz przejsc te iles kilometrow - ale przeciez po wodzie to nie chodze!!! Wracam do hostelu, poszukam kogos, by wrocic do chlopakow, nawet nie stac mnie, zeby tutaj cos wszamac i zdrzemnac sie... juz troche zestresowana (i ciagle mokra...), na szczescie spotkalam misjonarza, ktory za chwile mial wracac na ta sama wyspe, na ktora ja rozpaczliwie probowalam wrocic (kochane zbiegi okolicznosci!!!). Wrocilam do chlopakow i padnieta poszlam spac...

- CZWARTEK -
Pobudka na plazy Nestora... mialam rano dostac sie jakas motorowka na lad... ale jak dostac sie do motorowki, skoro zadnego canou wokolo?! Hmmm nie ma, co sie stresowac... zlokalizowalismy jakies sniadanie i kilka godzin szalenstwa z dzieciakami na plazy :D Udalo sie dodzwonic do Portobelo w koncu... i bynajmniej sie o mnie nie martwili tak bardzo, bo ponoc ktos im powiedzial, ze widzial mnie w Colon... nie bardzo rozumieli, po co tam pojechalam i czemu nic nie powiedzialam, ale uznali, ze przeciez nie musze sie z wszystkiego tlumaczyc - bardziej postawionej na glowie rzeczywistosci niz ta w Portobelo jeszcze nie spotkalam :P. Wracamy na jacht, kolejne pozegnanie, przetransportowali mnie na wyspe, skad mialam zlapac motorowke i czekamy... czekamy... az w koncu ktos powiedzial, ze wiecej motorowek dzisiaj nie bedzie... no to dzisiaj sie nie wydostane na lad. Cale szczescie (w nieszczesciu) pojawily sie problemy techniczne z jachtem i ekipa musiala zostac jeszcze jeden dzien, wiec ciagle mam towarzystwo i miejsce do spania.

- PIATEK -
Do trzech razy sztuka! Tym razem wstajemy bardzo wczesnie - od rana planuje koczowac na motorowki, az ktoras mnie w koncu zabierze! Chlopaki dzisiaj wyplywaja i nie mam mowy zostac tutaj dluzej (mimo, ze to naprawde rajskie miejsce). Z polowa mieszkancow wyspy zaangazowala sie w znalezienie mi transportu (przy okazji chyba troche awansowalam w chierarchii, bo przestali mi liczyc ceny w sklepiku dla turystow ;)), chlopaki pozeglowali w strone Kolumbii... co chwila ktos sie zgadzal zabrac mnie ze soba, po czym przepraszal, ale jednak nie odplywa, zmienia kurs, albo nie wiadomo co... ech.... po prawie pieciu godzinach znalazla sie motorowka plynaca do Miramar skad autobusem moglam wrocic do Portobelo!!! Ale... byloby za prosto po prostu do niej wsiasc, chwile poplywac i wysiasc juz na stalym ladzie... na kolejnej wyspie zatrzymalo mnie biuro migracyjne... Paszportu nie mialam przy sobie, bo nie planowalam tutaj sie znalezc, i chciano mnie zatrzymac do wyjasnienia w ambasadzie... hmmm tak latwo sie nie dam! Jako, ze wyjasnienie calej sytuacji w ogole pana urzednika nie przekonalo... to zaczelo sie przedstawienie! Z pelnym przekonaniem ¨moj paszport jest w Portobelo dokad wlasnie chce wrocic, przekroczylam granice Panamy blisko 3 tyg temu i mam prawo tutaj byc 90 dni (tego to akurat nie wiem, ale urzednik nie protestowal ;)), nie planuje przekroczyc granicy ponownie, wiec po co mi paszport (heh... )...¨ chyba moj upor go przekonal, choc najtrudniej bylo wmowic, ze NIE JESTEM KOLUMBIJKA i nie chce dostac sie do Panamy nielegalnie... i w koncu mnie puscil! - a nie ukrywam, ze sie troche zestresowalam. Ufff... no to hop do motorowki, gdzie czekali na mnie dwaj handlarze. Czym tam naprawde handlowali to nie chce wiedziec, nie byli bardzo rozmowni, ale grunt, ze zgodzili sie mnie ze soba zabrac, choc urzednik kilka razy upewnial sie, czy naprawde chce z nimi plynac - troche nie mialam wyjscia... Uch chlopaki nie szczedzili silnika, ale pomiedzy wysepkami woda spokojna, wiec predkosc nie przerazala... az wyplynelismy na pelne morze... fale... ogromne fale... probowalam oszacowac ich wysokosc... metr, dwa... o matko!!! to juz nie byly fale, ale gory wody!!! a my ciagle mkniemy cholernie szybko! trzymalam sie wszystkimi konczynami, zeby nie wyleciec za burte, co chwila przeskok z fali na fale, nigdy nie widzialam takiego morza! przerazona, oczy zamkniete, siedze i pluje, bo slona morska woda zalewa mi twarz, przechyl i spadamy gwaltownie z fali, upadam pomiedzy beczki po benzynie, upadek cholernie boli, az mnie wygielo i gdyby woda nie zalala mi ust to pewnie bym przerazliwie z tego bolu zawyla, zaczelam sie krztusic, ale ale... tylko bez paniki!!! przyczepilam sie ponownie burty siedzac pomiedzy beczkami, dalej z zamknietymi oczami i tylko modlilam sie, zeby doplynac cala na lad... w koncu doplynelismy! To nie bylo ani szalenstwo ani przygoda... najstraszniejsze chwile w moim zyciu!!! Tak jak nie potrafie Wam opisac piekna wysp San Blas, tak nie zobrazuje rowniez okropnosci tego powrotu... wyczlapalam sie z lodki, worek z rzeczami na plecy i ruszylam w kierunku centrum Miramar... nie ma wiecej autobusow do Portobelo, no to telefon, poprosze, zeby ktos mnie zabral. Wlasciciel hostelu wyslal samochod do stolicy, prosilam, zeby kogokolwiek przyslal, zaplace ile chca, ale niech mnie juz stad wezma... dostalam numer telefonu, zeby zadzwonic po samochod, ale nie udalo sie... starszy napotkany pan powiedzial, ze jest inny autobus w tym kierunku do wioski wczesniej, wsiadlam, dojechalam, bylo juz ciemno, zaplacilam 20 USD i napotkany chlopak zawiozl mnie do Portobelo... restauracja ciagle otwarta, weszlam cala mokra i troche w szoku calego powrotu. Nie bardzo chcieli uwierzyc, ze dostalam sie z wysp na lad w godzine (zupelnym przypadkiem zerknelam na zegar w biurze migracyjnym i pozniej w Miramar szukajac jakiegos sposobu na powrot), bo wycieczki turystyczne przeznaczaja na to 3-4 godziny - nawet nie zamierzalam ich przekonywac...... poszlam spac, kolejny dzien tez prawie caly przespalam, trzy dni od powrotu, ciagle mnie wszystko boli, to byla TYLKO godzina, a wydawala sie koszmarna wiecznoscia...
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (40)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
mrutrips
Monika Turska
zwiedziła 4% świata (8 państw)
Zasoby: 55 wpisów55 81 komentarzy81 752 zdjęcia752 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
06.10.2008 - 24.03.2009