Kolejny aktywny dzien w Oaxace, zachwalano nam zwiedzenie Hierva al aqua, wiec sie wybralismy. Spodziewalam sie wodospadow, bo tyle tez zrozumialam po hiszpansku ... ale nie takich!!!
Ale po kolei. Rano autobus do Mitli, skad mielismy zlapac kolejny do naszych wodospadow... hmmm nic z tego, same colectivo (takie taksowki), nie bylo w ogole turystow, wiec musielibysmy zaplacic za caly kurs. Nie ma mowy! 10 km... upal, ale... no nic, moze cos na stopa sie uda? To nie bardzo tereny, zeby wybierac sie na przejazdzki samochodem, bardzo stromo, po pol godzinie marszu spotkalismy dwojke francuzow, ktorzy wybierali sie w ta sama strone, tak w ogole to swietni ludzie :), i mielismy juz komplet na nasze colectivo. Blisko 40 min nas trzeslo, ale dojechalismy cali i zakurzeni na miejsce ;). I... aaa jakie te jeziorka nad urwiskami byly piekne!!! I na poczatku zadnych turystow... na poczatku, bo po kilkudziesieciu minutach wylegly sie stada turystow i troche zrobilo sie tloczno.
Kilka godzin odpoczywalismy wpatrujac sie w krajobrac i powrot, z powrotem nie bylo problemu, zeby znalezc transport, dolaczyla sie do nas jeszcze trojka francuzow - ale ich tu pelno!!! i wrocilismy do Oaxaci.
Wieczorem z naszym francuskim towarzystwem oczywiscie postanowilismy sie zintegrowac, hehe jeszcze kilka wyjsc i moze w koncu bede potrafila bezblednie rozroznic merengue, salse i kumbie od siebie ;).